Kiedyś dawno temu uczyłam się na
studiach częściowo z podręcznika Pani
Dagmary Świdy „English for economics and politics” stare wydanie z kilkoma
kasetami. Później z nowszej wersji „English
for business and politics” tylko z dwiema kasetami, nowe uaktualnione
teksty nie traktujące już o Związku Radzieckim czy Panu Fiderze Castro.
Do tego zbioru miałam jeszcze na
studiach „Office English”, hmm …
książka o pisaniu listów, zamówień, reklamacji itd. Jak na ówczesne czasy można
powiedzieć niezła z tym, że w dużej grupie studentów i nawet 6 godzin
tygodniowo angielskiego, gdzie program „skakał” raz z jednej książki do
drugiej, a w tzw. „międzyczasie” była jeszcze prasówka i czytanie i tłumaczenie
tekstów z gazet anglojęzycznych, do tego nauka gramatyki poprzez ćwiczenia „English
Grammar In Use” Raymond’a Murphy’ego, po pewnym czasie odniosłam wrażenie, że
umiem dość dużo, ale nie jest to usystematyzowane, powiem krótko za dużo naraz
nowości, za mało ugruntowanych zasadniczych podstaw.
I te luki gdzieś, sobie zawsze
wychodziły. Dlatego uważam, że metoda
Red Point, która nie traktuje gramatyki całościowo, a raczej małymi
kroczkami, daje lepsze rezultaty.
Jakiś czas temu wpadła mi w ręce nowa
książka m.in. autorstwa Pani Dagmary
Świdy „Basic English for Business”. Będąc po kilku latach przerwy od
ukończenia studiów i braku kontaktu z językiem angielskim, na trzymiesięcznym
kursie powtórzeniowym usłyszałam raczej krytyczne zdanie na temat tego
podręcznika, że są błędy, np. president – prezes (firmy), śmiesznie brzmi,
powinno być chairman. Nie jestem znawcą językowym i trudno mnie oceniać zasadność
użycia jednego słowa zamiast drugiego, choć widzę w tym być może dużo racji,
ale ja nie o tym chciałam tu pisać.
Kurs ma trzy podręczniki, do
każdego płytę z nagraniami MP3. Pierwszy podręcznik jest od takich podstaw
gramatycznych, że być może osoba, która bardzo niewiele umie z angielskiego,
bądź nawet nic, poradziła by sobie równolegle ucząc się języka ogólnego od
podstaw i biznesowego, też od podstaw. Bardzo przypadła mi do gustu ta pozycja.
Wszystkie trzy podręczniki zakupiłam, no bo jak mam całościowo reaktywować
naukę czy znajomość czynną języka, to trudno stwierdzić, od czego zacząć, a
najlepiej od początku, najwyżej ów początek pójdzie jak po maśle.
Czy poszedł? Nie poszedł. Już
złapałam kilka „kwiatków”, które gdzieś umknęły mojej uwadze ucząc się kiedyś w
przeszłości. A dokładnie o co chodzi?
Wprowadziłam metodę reklamowaną
przez Pana Zygmunta Broniarka oraz metodę Red Point School. Ponieważ
podręczniki przy tekstach angielskich nie maja odnośników w języku obcym,
założyłam sobie zeszyt i … przepisałam prawie pierwszą książkę. Ktoś powie, że
oszalałam, niekoniecznie.
Pracuję z podręcznikiem tak:
- W zeszycie po lewej stronie piszę tekst z książki po angielsku, po prawej tłumaczę zdania na polski.
- Pod tekstem rozprawiam się w ten sam sposób ze słowniczkiem zawartym w danej lekcji.
- Potem tak samo wykonuję KAŻDE ćwiczenie z książki, nawet te najprostsze, po lewej angielskie zdanie i jego na przykład przekształcenia w odpowiedniej formie gramatycznej, po prawej moje tłumaczenia. Pytania do czytanki przepisuję spod tekstu po angielsku, po prawej tłumaczenie po polsku, etc.
- Jak skończę całą lekcję zabieram się do nauki mówienia czyli zakrywam tekst angielski, patrząc na polski próbuję tłumaczyć na angielski i sprawdzam czy dobrze przetłumaczyłam, zdanie po zdaniu.
I choć wszystkie ćwiczenia
zrobiłam prawie bez błędów gramatycznych, no bo kiedyś się tego języka uczyłam,
i coś mi w tej głowie pozostało, przy tłumaczeniu na angielski, złapałam …. a
no właśnie, te moje „kwiatki”. Po kilku przetłumaczeniach zeszytu od początku
do końca „kwiatki” uschłyJ Za moment zabieram się za drugi podręcznik, w ten
sam sposób. Ciężka, trochę żmudna praca, ale widzę jej efekty, a nie znalazłam
takiego biznesowego podręcznika, w formacie podręczników metody Red Point, a
szkoda.
Tak wygląda podręcznik w środku: